Jakiś czas temu napisałam Wam, że zamierzam się pożegnać z Opolem i przeprowadzić się do Warszawy. Wystawiłam nasze M3 na sprzedaż, w nadziei, że się szybko się z tym uporamy, a my z dziewczynkami zaczniemy nowe życie w nowym mieszkaniu i w nowym mieście. Bez wspomnień i leżenia nocą na łóżku, które kiedyś kupowało się wspólnie, a dziś wieje w nim chłodem.
To nie są łatwe decyzje. Sprzedać? Zwrócić kredyt i zacząć na nowo? W myślach tysiące znaków zapytania – ale jak? Kiedy 7 lat temu braliśmy z B. kredyt hipoteczny, nie mieliśmy nic, oprócz pracy, która dawała nam zysk. Dziś po 7 latach i w większości spłaconych odsetkach, bo kapitał prawie wciąż nietknięty, niby jestem bogatsza o wiedzę i doświadczenie, ale wciąż stoję w miejscu.
Bo choć chciałabym powiedzieć: „Kredyt hipoteczny? Nigdy więcej!”, dziś wiem, że jeśli sprzedamy mieszkanie i spłacimy kredyt, to albo pozostanie mi i dziewczynkom życie na wynajmie, albo znowu będę musiała się zadłużyć. Tym razem SAMA. Dla nich. Na długie lata. I czuję, że inaczej się nie da…
Zanim zaczęłam pisać ten wpis przejrzałam Mr. Google po frazie „kredyt hipoteczny”. W oczy rzucił mi się artykuł, gdzie analizowano jak bardzo kredyt hipoteczny to koniec życia. Ponoć ludzie, którzy zaciągnęli kredyty hipoteczne, nie mogą spać po nocach, a tabelki w Excelu śnią im się latami. Każda rata przeraża. Zniewala i odbiera radość z codzienności.
A ja mam kredyt i co?
Mam kredyt. Kiedy wciąż spłacamy go po połowie, jest znośnie. Ale to nie będzie trwało wieki. Niebawem będę musiała sama na to zapracować. I kiedy to zrobię i wezmę to na swoje barki, wiem, że nie będę miała innego wyboru, niż go udźwignąć. Niczego w życiu nie dostałam. Nikt mi nie dał na start. Nie wygrałam żadnych pieniędzy. Nie spadły mi z nieba. Nie spadną już nigdy. Pozostanie mi wziąć się w garść i ogarnąć, bo sumą sumarów, to i tak wyjdzie taniej niż wynajem. I będzie nasze własne. Za lat 30. Tyle średnio trwa romans z bankiem. A po 60 zostanie już tylko spłata czynszu. Brzmi fajnie? Tak sobie…
Czasem sobie myślę jednak, że ta spłata raty za ratą, to i tak jest dobra, jak się wzięło kredyt w PLN.
Koleżanka z mężem wzięli kredyt w frankach w 2008 roku, kiedy kurs franka był najniższy i łzy do dziś lecą po policzku. A dane pokazują, że w 2016 roku Frankowiczów było prawie 600 tyś! Tyle rodzin wzięło kredyt w obcej walucie, a dziś, po latach, płacą za to słone pieniądze. Dosłownie. Słone jak ich łzy.
Pojawiło się jednak światełko w tunelu, o ile mogę to tak nazwać, bo dziś coraz więcej Frankowiczów postanawia walczyć o swoje prawa. Zaangażowałam się w ten temat, gdyż moi znajomi złożyli pozew przeciwko niedozwolonym praktykom bankowym, a tym samym w tym roku rozpoczęli walkę o swoje pieniądze.
Pomyślałam, że jeśli tym artykułem dotrę choć do jednej osoby, która ma KREDYT WE FRANKACH i jeszcze nie wie, że może odzyskać: 1/3 wpłaconych rat, obniżyć kolejne raty o średnio połowę, a tym samym zredukować dług około 70 %, to warto TEN artykuł napisać. Korzyści z walki jest jeszcze więcej. I jeśli sama bym nie wiedziała, co oznacza mieć jakikolwiek kredyt, dziś ten temat by mnie nie interesował. Ale wiem, co znaczy spłacać raty. A gdybym dziś za swoje decyzje z przeszłości, niekoniecznie podjęte z głupoty, lecz z niewiedzy… miała płacić dwa razy tyle… powiem szczerze – nie dałabym rady…
Dlatego mam do Was ogromną prośbę. Jeśli macie Instagram, zajrzyjcie na profil Frank.Ratunek – TUTAJ. Prowadzą go moi bliscy znajomi, zajmujący się tematem Franków od jakiegoś czasu, ale dopiero od niedawna w Internecie, współpracujący z najlepszą kancelarią w Polsce w tym zakresie, mającą wysoki współczynnik wygranych spraw. Będzie jeszcze prościej, jeśli zapiszecie sobie do nich maila [email protected]. To tutaj możecie zgłaszać swoje pytania odnośnie kredytów we frankach i chęci podjęcia batalii w Sądzie o to, co zostało Wam bezprawnie zabrane (banki w tamtym czasie, kiedy udzielały kredytów hipotecznych we frankach stosowały niedozwolone klauzule do umowy, dlatego podstawą rozpoczęcia walki w sądzie jest zapoznanie się z nią (czytaj umową), co czynią doświadczeni prawnicy). Nie musicie się niczego obawiać, a polecam Wam to rozwiązanie bo wiem, że gdybym była jedną z Was… naprawdę nie czekałabym z założonymi rękami.
Bo wygrywa ten, który podejmuje walkę, a bez walki – nie wygra nikt.
Czy to w biznesie, czy to w sądzie, czy też w życiu…
Wracając na chwilę do tematu kredytu. Kredyt obciąża. Każdy. Czy to w złotówkach. Czy w dolarach. Kredyt we frankach też. Czuję to codziennie po kościach. Czuję wtedy, kiedy mam zapłacić ratę, kiedy trzeba opłacić leasing. Dałabym wiele, żeby tego nie mieć. Żeby spłacać tylko czynsz i dolewać paliwa do baku. Wydawać na drobne opłaty, jedzenie i odkładać na wymarzoną wycieczkę w wakacje.
Ale nie tylko kredyt obciąża. Obciąża życie, które nie zawsze przypomina różowy lukier. Nie zawsze chcieć znaczy móc. A tym bardziej mieć.
I doprawdy pozytywnie zazdroszczę tym z Was, którzy nie martwią się o to, o co martwię się aktualnie ja, albo ktoś kto składał podpis pod „hipotecznym”. Ale wiem też, że nie tylko takie problemy mają ludzie. I świadomość tego pozwala mi patrzeć na to wszystko z optymizmem…
I tak naprawdę, jeśli będzie zdrowie, to wierzę, że jakoś to wszystko ogarniemy z dziewczynkami. Czy na wynajmie, czy z kredytem. Czy na 30 metrach , czy na 70. Nie ważne. Ważne, że RAZEM.